sobota, 25 maja 2013

Rozdział 6

" I Odwal się od Justina,bo inaczej pożałujesz!"

Obudziłam się około godziny 6:30.  Byłam dzisiaj w zadziwiająco dobrym nastroju,nie wiem z jakiego powodu. Śnił mi się...trudno w to uwierzyć,ale...śnił mi się Justin,stojący tuż przed ołtarzem. W jego oczach było tyle radości,miłości i troski zarazem. Był ubrany w piękny,czarny garnitur,a włosy miał po prostu lekko zmierzchwione,zero żelu,czyli taka fryzura jaka mi się najbardziej podobała. Po chwili do pięknie wystrojonego pomieszczenia,jak sądzę kościoła weszłam..ja. Wyglądałam niesamowicie pięknie. Włosy miałam upięte w wielkiego koka,usta miałam pomalowane blado różanym błyszczykiem,a oczy lekko podkreślone czarną kreską. Ubrana byłam w piękną,długą,śnieżnobiałą suknię z falbankami,na głowie miałam równie biały welon a w ręce również białe Lilie. Szeroki uśmiech ani na chwilę nie znikał z mojej twarzy,z Jego również. Oboje byliśmy niezmiernie szczęśliwi. Sen skończył się na tym,że w kościele zaczęły rozbrzmiewać głośne dzwony,a w całym kościele latały czerwono krwiste płatki róż,a ja z Justinem zaczęliśmy się całować,najpierw delikatnie a z czasem coraz bardziej namiętnie. Z upływem paru sekund nasz pocałunek stał się wręcz brutalny. Gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy,właśnie w tym momencie się obudziłam. Ech...moja wyobraźnia jest nieźle stuknięta,nie ma co. Potrząsnęłam z lekkim uśmiechem głową,chcąc zapomnieć o tym dziwnym śnie. Nie pozostało mi nic innego jak wstać z łóżka. Tak też zrobiłam. Tanecznym krokiem podeszłam do okna i odsłoniłam firanki. Promienie słoneczne natychmiast wtargnęły do mojego pokoju oświetlając pomieszczenie. Piękna pogoda sprawiła,że mój znakomity humor z sekundy na sekundę wzrastał. Z szerokim uśmiechem na ustach podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Zaczęłam w niej szukać czegoś..innego. Czegoś,czego normalnie nigdy w życiu bym nie założyła. W końcu znalazłam idealny zestaw,który doskonale będzie odzwierciedlał mój nastrój. Mianowicie wybrałam długą,błękitną sukienkę w kwiaty,do tego czarne sandały z cekinami na przodzie,krótką jeansową kurteczkę oraz okulary przeciwsłoneczne. Przebrałam się w wybrany zestaw. Efekt końcowy był taki:
Następnie rozczesałam włosy a usta musnęłam karmelowym błyszczykiem a oczy lekko podkreśliłam kredką. Wyglądam całkiem nieźle. Gdy skończyłam tą całą "rewię mody" zabrałam się do pakowania książek. Skończyłam po niecałych pięciu minutach. Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z pokoju. Skierowałam się w stronę kuchni,gdzie tata właśnie skończył przyrządzać posiłek. Gdy przekroczyłam próg pomieszczenia do którego właśnie się wybierałam zdziwiłam się. Tata właśnie nakładał na talerze..gofry? Nie miał w zwyczaju przygotowywać tego dania,ale moje zaskoczenie było w stu procentach pozytywne. Uwielbiałam gofry,jednak nie za często je robiłam,ponieważ nigdy jakoś nie miałam okazji. Z uśmiechem na ustach usiadłam przy stole.
-Hej Tato! A co to za święto,że zrobiłeś gofry,hmm?
-Hej Sell. Żadne święto. Po prostu nagle naszła mnie taka ochota. No i oczywiście chciałem zobaczyć jak mi wyjdą.
-Aha. Nie ma to jak rozpocząć dzień od przepysznego śniadania,heh.-nagle z dworu usłyszałam znowu te niezbyt przyjemne dźwięki z naprzeciwka. Dopiero teraz oświeciło mnie,że miałam dopytać się taty co tam budują.
-Tato?
-Słucham?
-Emm..wiesz może co budują po drugiej stronie ulicy? Jakiś supermarket czy coś?
-Supermarket? Skąd. Z tego co wiem budują tam jakąś ekskluzywną willę.
-Willę? OMG. To chyba prezydent Stanów Zjednoczonych będzie tu mieszkał.
Na te słowa mój tata zaśmiał się serdecznie i skończył "dekorować" posiłek. Gdy tylko postawił talerz przed moim nosem od razu zaczęłam wsuwać. Muszę przyznać,że jak na pierwszy raz gofry były przepyszne. Ojciec również zaczął jeść. Śniadanie zjedliśmy w dobrej atmosferze. Rozmawialiśmy,śmialiśmy się i w ogóle. Tak jak to mamy w swoim zwyczaju. Po skończonym posiłku podziękowałam tacie za pyszne śniadanie i wyszłam z domu. Szłam powoli,ponieważ do rozpoczęcia lekcji jest jeszcze sporo czasu. Mój dobry nastrój nie opuszczał mnie nawet na chwilę. Po chwili przystanęłam na chwilę i postawiłam torebkę na murku. Odpięłam ją i wyjęłam z niej telefon oraz słuchawki.  Podłączyłam słuchawki do telefonu i schowałam telefon do kieszeni kurteczki. Wzięłam torbę i podśpiewując moje ulubione piosenki znów ruszyłam w stronę szkoły.
********
Po jakichś 20 minutach weszłam do budynku. Na szczęście pierwszą mam muzykę,czyli mój ulubiony przedmiot. Z uśmiechem na ustach udałam się pod odpowiedni gabinet. Niestety moja radość nie trwała za długo,ponieważ pod klasą stała tylko Miley i Brenda. Chciałam przejść koło nich tak,aby mnie nie zauważyły,lecz mi się to nie udało. Miley podążyła za mną wzrokiem i parsknęła śmiechem szepcząc coś Brendzie na ucho. Byłam pewna,że właśnie mnie obgaduje,jednak przyzwyczaiłam się do tego i nie zwracałam na to zbyt dużej uwagi. Ominęłam je i postawiłam torbę pod klasą. Chciałam wyjść na wybieg i tam poczekać aż moi przyjaciele pojawią się w szkole i gdy już chciałam wyjść usłyszałam za sobą piskliwy głosik Brendy:
-Selenka! Poczekaj!-krzyknęła i po chwili podbiegła do mnie a za nią Miley. Czułam w powietrzu awanturę,jednak starałam się być opanowana.
-Wyjęłam słuchawki i wyłączyłam muzykę.
-Słucham?
-Zmieniłaś styl? Nie no..fantastycznie. Skąd wytrzasnęłaś tą sukienkę? Z lumpeksu? A te buty? Ze śmietnika? Hmm..jak na Ciebie..nieźle. Biedne dziecko...nie ma za grosz gustu...ale nie łam się kochana. Miałam właśnie oddać cały karton swoich,prawie w ogóle nie używanych i MODNYCH ciuchów do domu pomocy społecznej. Nie martw się. Wszystko przekażę Tobie.-powiedziała Mill próbując pohamować śmiech.
-Nigdy więcej sukienek.-mruknęłam sama do siebie po czym dodałam na głos-Nie. Te buty kupiłam w tym samym sklepie co ty swoje. Było to dokładnie dwa tygodnie temu,kiedy specjalnie wylałaś na mnie całą colę. Nie pamiętasz? Sukienkę kupiłam w tym samym sklepie jakbyście chciały wiedzieć. A tak w ogóle ja nie potrzebuję ubierać się w drogie ciuchy,oraz nakładać na siebie tony tapety,jak Wy,żeby czuć się szczęśliwą. Potraficie tylko krytykować innych,a na siebie w życiu nie spojrzycie. Jesteście dla mnie tylko rozpieszczonymi przez rodziców laleczkami Barbie,które przejmują się tylko sobą. Szczerze mówiąc współczuję Wam.Możecie sobie się ze mnie śmiać,już od dawna mnie to nie interesuje. Będę się ubierać w co chcę,a Wam gówno do tego!-wrzasnęłam. Dobrze,że w szkole było jeszcze mało osób,ponieważ  nie chciałam wywoływać nie potrzebnego zamieszania.
-Słuchaj,Gomez! Lepiej uważaj na słowa! I odwal się od Justina,bo inaczej pożałujesz!-wykrzyknęła Cyrus tak,że o mało co szyby nie wyleciały z okien.
-Że co proszę?! Co ty gadasz?! Oszalałaś kompletnie?! Ja przecież nawet go nie lubię! Może jednak ty powinnaś zastanowić się nad sobą trochę zastanowić i nabrać trochę rozumu,co?! Latasz za Justinem jak cień,a przecież masz chłopaka!
-Wiesz co? Ode mnie i Nicka to wara,okej?! To w ogóle nie jest twoja sprawa! Nie będziesz mi niczego zakazywać!
-Tak samo jak ty mnie! Jeżeli będę miała tylko na to ochotę będę się z nim kontaktowała czy Ci się to podoba,czy też nie!
-Jeszcze zobaczymy..-syknęła i popchnęła mnie na drzwi. W porę złapałam równowagę i nie przewróciłam się. Rzuciłam tym plastikom mordercze spojrzenie i wyszłam na dwór. Usiadłam w moim ulubionym miejcu,pod drzewem. Zawsze siadałam tu albo z Taylorem,albo z Alyson. Mogłabym gadać tu godzinami. Oparłam się o pień drzewa i spojrzałam w błękitne niebo. Przymknęłam powieki rozkoszując się samotnością,ciszą i spokojem. Jedynym dźwiękiem,zagłuszającym ciszę idealną był śpiew ptaków,ale on w ogóle mi nie przeszkadzał. Siedziałam pod drzewem przez dobre dziesięć minut. Gdy nagle usłyszałam dobrze znajomy mi głos:
-Dajcie mi wreszcie święty spokój,proszę! Chcę chwilę pobyć sam,tak trudno to zrozumieć?! Proszę.!- spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz