poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 40.

"Bądź ostrożna,dobrze?"


-Nie mam pojęcia co możemy zrobić w tej sytuacji.-odparł mój tata krążąc po salonie trzymając w ręku list,który sama kilka chwil temu przeczytałam. 
-No jak to co?! Przecież musimy zapłacić,inaczej babci może się coś stać nie rozumiesz tego?!-uniosłam się wstając z kanapy. Byłam chodzącym kłębkiem nerwów,pomimo tego,że Alison dała mi już aż 2 tabletki na uspokojenie,jednak one nic nie dawały. Ciągle zadawałam sobie pytanie kto mógł być tak podły,jak można być aż takim okrutnym,aby dla pieniędzy porywać ludzi? Wiele razy słyszałam o tym w telewizji,jednak nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło,że coś takiego może zdarzyć się właśnie mnie. 
-Najlepiej będzie dać te pieniądze w ostatniej chwili,wtedy pewnie porywacz powróci na miejsce zbrodni,aby zobaczyć czy pieniądze zostały wpłacone. Pójdę tam z Seleną i zaczaimy się w krzakach. Złapiemy rabusia na gorącym uczynku i krótko mówiąc będzie ugotowany.-powiedziała Ali biorąc łyk gorącej herbaty. 
-Ale jak ty chcesz go złapać,Ali? Przecież on na pewno będzie uzbrojony. Bez skrupułów nas przecież zastrzeli...
-Oj,Selly...mój Ojciec jest przecież komendantem policji,prawda? Opowiem mu o wszystkim i poproszę,aby wraz ze swoimi policjantami nas ubezpieczał. Zaczają się razem z nami,koleś nie będzie miał szans. 
-No tak,przecież twój tata jest policjantem,kompletnie wyleciało mi to z głowy...dziękuję Alison. Co ja bym bez Ciebie zrobiła? -powiedziałam i mocno przytuliłam przyjaciółkę.
-Zginęłabyś,to pewne.-zaśmiała się blondynka.

*****

Dwa tygodnie później nadszedł dzień zaplanowanej akcji. Cały dzień siedziałam jak na szpilkach i nie mogłam się na niczym skoncentrować. Cały czas martwiłam się o babcię. Bałam się,że mogło jej się coś stać. Po raz dziesiąty przeglądałam kopertę z pieniędzmi czy jest tam odpowiednia suma. Wszystko się zgadzało. Jesteśmy z Ali umówione o 20:00 na najbliższym przystanku autobusowym. Uzgodniliśmy,że mój tata przyjedzie swoim samochodem wraz z policjantami,gdyż radiowóz byłby zbyt widoczny. Ja z przyjaciółką miałam podejść o umówionej godzinie do skrzynki pocztowej i poczekać,aż pojawi się porywacz. Byliśmy pewni,że to uczyni,no bo przecież zależało mu na kasie,której i tak nie dostanie. Miałam tylko nadzieję,że wszyscy wyjdą z tej akcji cało,bez żadnej kontuzji. Justinowi o niczym nie powiedziałam,nie chciałam aby nie potrzebnie się martwił. W końcu jest zajęty. Ma swoją trasę,która kończy już za tydzień,więc nie ma potrzeby dodatkowo go stresować. Jak tylko wróci już nigdy nie pozwolę mu wyjechać na tak długo,za bardzo za nim tęsknię. W następną trasę pojedziemy już we dwójkę-pomyślałam i automatycznie się uśmiechnęłam. Jedynie myśląc o Justinie mogłam się chociaż trochę uspokoić. Swoją energię wyładowywałam na sprzątaniu. Tata w między czasie załatwił opiekę dla Scarlett na ten wieczór,której podjęła się nasza sąsiadka. Wzięła ją do siebie już wczesnym po południem. Kiedy w domu nie było już ani grama kurzu,postanowiłam wybrać sobie odpowiedni strój. W końcu muszę się odpowiednio przygotować. Weszłam do łazienki i przebrałam się w tempie błyskawicy. No tak,kiedy się denerwuje wszystko robię cztery razy szybciej. Stare ciuchy wrzuciłam niedbale do szafy i zamknęłam ją. Wróciłam do łazienki i stanęłam przed lustrem i zaczęłam rozczesywać włosy. Z nadzwyczajną dokładnością i delikatnością rozczesywałam swoje węglowe włosy wpatrując się w szkło tak jakbym robiła to ostatni raz i chciała się tym wystarczająco nacieszyć. 

Bałam się,że mogę nie wrócić już z tej wyprawy. Kto wie,ile ich tam będzie? Kto wie jak dobre będzie ich wyposażenie? Co jeśli będzie ich więcej od nas i roztrzelą nas jak kaczki? Ja nie chcę umierać w tak młodym wieku! Kiedyś chciałam,ale przecież to było tak dawno...wtedy kiedy nie mogłam pogodzić się z odejściem mojej mamy,jednak jest tak jak powtarzał mi tata. Czas łagodzi rany. Teraz ostatecznie pogodziłam się z tą smutna prawdą i wiem,że ona czuwa nad nami tam,w górze. Miałam nadzieję,że także dzisiaj nie zabraknie jej przy moim boku. 
Po jakimś czasie ośmieliłam się w końcu wyjść z łazienki. Wyglądałam tak:

 Akurat dochodziła 20:00. Strach siedzący we mnie praktycznie od dwóch tygodni narastał z każdą chwilą. Wzięłam do ręki telefon i natychmiast wyświetliłam jedno ze zdjęć Justina. Tak bardzo chciałabym zanurzyć się w jego opiekuńczych ramionach i usłyszeć te dwa słowa,które tak często powtarzał: "Będzie dobrze"..
Westchnęłam i schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni. Zapięłam zamek od bluzy,a na głowę założyłam kaptur,tak jak to wcześniej uzgodniłam z przyjaciółką. Wyszłam z pokoju wcześniej dokładnie oglądając każde zdjęcie z przyjaciółmi,a w mojej świadomości po kolei pojawiały się obrazy,z każdego etapu życia,jaki spędziłam z daną osobą. Czułam się tak jakbym właśnie dzisiaj miała odejść. Dobra,wariuję. 
Otrząsnęłam się z rozmyślań i szybko wyszłam z pokoju. Zbiegłam na dół po schodach i tam czekał na mnie mój Ojciec,który za chwilę miał jechać po policjantów i Ojca Alison na komisariat. My z Alison miałyśmy przyjść pieszo. Stanęłam z nim twarzą w twarz i po prostu mocno go przytuliłam,bałam się nie tylko o siebie ale przede wszystkim o Niego i Alison. Gdyby coś im się stało nie darowałabym sobie. 
-Bądź ostrożna,dobrze?-spytał mnie Ojciec na co przytaknęłam głową.
-Ty też.-szepnęłam w jego ramiona i z trudem się od niego oderwałam.
Ojciec wyszedł z domu uśmiechając się lekko,a po chwili do moich uszu dobiegł warkot silnika. Po chwili wszystko ucichło. Spojrzałam jeszcze raz w lustro. Sięgnęłam po kopertę z pieniędzmi.
-Do dzieła!-krzyknęłam wybiegając z domu.

*****

Szłam z opuszczoną głową przez kolejne alejki aż w końcu dotarłam do celu. Na przystanku nie było nikogo poza moją przyjaciółką,co akurat dobrze się składało. Przywitałam się z Ali i razem ruszyłyśmy w stronę domu mojej babci. Szłyśmy szybkim tempem nic nie mówiąc. Każda z nas była zdenerwowana,jednak gotowa do walki. 
20 minut później byłyśmy już na miejscu. Rozejrzałam się wokoło,i dostrzegłam samochód taty stojący około pół metra od nas. Chciałam ruszyć w jego kierunku jednak ruch ręki Ali zatrzymał mnie.
-Stój.-powiedziała szeptem i czujnie przejeżdżała wzrokiem po otaczających nas drzewach i krzewach. Spojrzałam na nią pytająco,jednak po chwili usłyszałam szelest dochodzący właśnie z tamtej strony w którą patrzyła. Serce na moment mi przystanęło,jednak odetchnęłam z ulgą kiedy okazało się,że był to tylko kot.
-Idziemy.-usłyszałam głos Ali i ruszyłam za nią. Po chwili znalazłyśmy się w krzakach wraz z moim Ojcem,Ojcem Ali oraz siedmioma funkcjonariuszami. Ukryłyśmy się dobrze w gęstwinie i czekaliśmy na dalszy tok wydarzeń. Ojciec Ali dał mnie i jej pistolet,abyśmy w razie czego mogły się same obronić. 
-Masz kopertę? -Zwrócił się do mnie pan Swift a ja pokiwałam tylko twierdząco głową. Wyjęłam ją z rękawa mojej bluzy.
-Dobrze,dziewczyny,ruszajcie. Nie martwcie się. Wszystko mamy pod kontrolą.-zwrócił się do nas uspokajającym tonem uśmiechając się przy tym. Szepnął coś Alison na ucho na co dziewczyna pokiwała twierdząco głową. Ja natomiast uśmiechnęłam się uspokajająco do taty po czym razem z Ali wyszłyśmy z kryjówki. Byłam przerażona nie na żarty. Oddychałam płytko,ale również nadzwyczaj szybko. Alison ścisnęła moją dłoń. Spojrzałam na nią a z ruchu jej ust odczytałam jedynie: "Wszystko będzie dobrze",i natychmiast przypomniał mi się mój Justin. Tak bardzo chciałabym,żeby tu był. Po chwili obie stanęłyśmy przy skrzynce. Stałyśmy tam około dziesięciu minut,aż w końcu nieopodal nas zaparkował podejrzany samochód z przyciemnianymi szybami. Odruchowo i po kryjomu odbezpieczyłam pistolet,jednak nadal trzymałam go w ukryciu. W tej chwili czułam się w jakimś pieprzonym filmie kryminalnym,tylko to wszystko działo się naprawdę. Po chwili z tajemniczego auta wysiadła równie tajemnicza postać w czarnej masce. Poczułam na swoim ciele jej przeszywające spojrzenie. Wiele kosztowało mnie to,aby stać spokojnie w miejscu i nie uciec stamtąd. Byłam przerażona,jednak starałam się to maskować z całej siły. Byłam pewna,że to właśnie ten porywacz. Krążył blisko nas,i cały czas bacznie się nam przyglądał. Spojrzałam spanikowana na Alison,a ta bez wahania wskazała na skrzynkę pocztową. Zrozumiałam o co jej chodzi więc powoli włożyłam tą kopertę z pieniędzmi. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Domniemany kryminalista natychmiast rzucił się biegiem w naszą stronę. W tamtej chwili dosłownie mnie sparaliżowało. Po chwili poczułam przeszywający ból w okolicach brzucha i upadłam nie mogąc się podnieść,na moje szczęście mój pistolet nie wypalił.
-Nie ruszaj się!-krzyknęła Alison wyciągając znienacka pistolet i odbezpieczając go w ułamku sekundy. Wyglądała w tej chwili jak prawdziwy James Bond w kobiecej wersji. Podziwiałam ją za jej odwagę i pewność siebie. Porywacz odpowiedział jej tym samym i strzelił jako pierwszy. Serce ponownie na moment mi stanęło. Alison wykonała jednak błyskawiczny unik i sama strzeliła,jednak również nie trafiła. W oka mgnieniu zza krzaków wybiegli policjanci oraz mój Ojciec. Funkcjonariusze natychmiast rzucili się na porywacza i zaczęła się prawdziwa strzelanina jak w amerykańskich filmach. Z tajemniczego samochodu natychmiast wybiegło jeszcze pięć postaci ubranych w maski. Mieliśmy przewagę liczebną,ale czy to wystarczy?


*****

Walka rozpętała się na dobre. Dobrze,że chociaż w okolicy nie było żadnych przechodniów. Również starałam się pomóc,jednak strzelanie nie wychodziło mi za dobrze,ani razu jeszcze nie trafiłam żadnych ze swoich przeciwników. W końcu udało mi się powalić jednego z nich,przygniotłam go nogą do ziemi,a jego pistolet zabezpieczyłam i schowałam do tylnej kieszeni spodni. 
-Jeżeli chcesz wyjść z tego żywy gadaj gdzie jest moja babcia! -wydarłam się na cały głos mając go na celowniku.


Przestępca nic nie odpowiedział,a po sekundzie tylko zaśmiał się złowrogo. W tej samej chwili usłyszałam strzał. 
-Sel! Uważaj!-usłyszałam w tym samym momencie i poczułam jak ktoś natychmiast mnie odpycha na bok. Upadłam parę centymetrów dalej i spojrzałam w tamtą stronę przerażona,obawiając się najgorszego.



Moim wybawcą okazał się mój Ojciec. Pocisk leciał prosto na niego.
-Tato!!!!! -krzyknęłam ile sił w płucach. Ten zdążył w ostatniej chwili uskoczyć lekko w bok i został zraniony tylko w nogę. Można rzec..miał szczęście w nieszczęściu. Krzyknął z bólu,jednak przytrzymał się pnia drzewa i nie upadł. Po chwili nadal podbiegł do skrzynki lekko kulejąc i rzucił w moją stronę kopertę z pieniędzmi.
-Uciekaj!-wrzasnął i dalej ruszył do boju. Szybko chwyciłam ową rzecz,poderwałam się z ziemi i rzuciłam się pędem do lasu. Biegłam najszybciej jak mogłam. W oddali słyszałam częste strzały. Po kilku sekundach biegu usłyszałam strzały,które były zdecydowanie bliżej. Odwróciłam się i zza moich włosów,które ciągle rozdmuchiwał wiatr na wszystkie strony zdołałam dostrzec jednego z napastników który mnie gonił. Przyspieszyłam jednak on nadal stopniowo zmniejszał odległość,która się pomiędzy nami wytworzyła. Po jakimś czasie niefortunnie zaczepiłam nogą o korzeń i upadłam na ziemię ochlapując się cała błotem. Nie miałam siły wstać i dalej biec. Leżałam i czekałam na cud. Po chwili napastnik przewrócił mnie na plecy i wyrwał kopertę z ręki.
-Głupie posunięcie,gówniaro.-usłyszałam głos zza czarnej maski. Po chwili doznałam olśnienia. Wiem do kogo należał! To był nikt inny jak ta suka Anne! No jasne,mogłam się domyślić!
-Pożegnaj się z życiem,skarbie.-wycedziła przez zaciśnięte zęby kierując we mnie pistolet. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Nie sądziłam,że moje życie zakończy się w jej rękach. Już gorzej być nie mogło. Odliczałam w myślach sekundy do strzału...1,2,3...
Po chwili usłyszałam pisk opon i trzask drzwi.
-Zostaw moją dziewczynę! -usłyszałam mrożący krew w żyłach krzyk,który mógł należeć tylko do jednej osoby,po chwili padł strzał,jednak nie ten z rąk Anne...z rąk mojego wybawcy,Justina....


****

No i w tym momencie kończę.:D Mam nadzieję,że się Wam spodoba,gdyż pisałam go chyba z 3 godziny...nie jestem zbytnio dobra w opisywaniu tego typu akcji,jednak starałam się to zrobić jak najlepiej....Pozdrawiam.:) 3majcie się. Do następnego rozdziału! ;D


Czytasz=Komentujesz.